Pandemia, albo Końcówka. Kulturowe świadectwa czasów zarazy

Pandemia, albo Końcówka.

Kulturowe świadectwa czasów zarazy

 

Każdy z nas nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka. Albert Camus

 

Dwudziestowieczny walijski poeta, R. S. Thomas, napisał wiersz, w którym podmiot mówiący wsłuchuje się w niepokojący głos: „Usłyszałem cichy, słaby głos / to szeptały bakterie / rujnujące mój wszechświat” [“I have heard the still, small voice / and it was that of the bacteria / demolishing my cosmos”]. W drugiej dekadzie XXI wieku wystarczy zamienić słowo „bakterie” na „wirus”, by każdy z nas mógł uznać tę wypowiedź za swoją.  

Pytania o przyczyny niespodziewanych, budzących przerażenie nieszczęść i klęsk żywiołowych towarzyszą człowiekowi od zawsze. W liturgii katolickiej znana jest tradycja suplikacji, chóralnej prośby o wybawienie społeczności od plag zaraźliwego powietrza, głodu, ognia i wojny. Wbrew znanemu zdaniu z piosenki Jima Morrisona, “Riders on the Storm”, „Nie ubłagasz Boga modlitwą” [“You can’t petition God in prayer”], przebłagalne modły zawsze rozbrzmiewały w czasach kryzysu. Inspirowało je przekonanie, że kataklizm jest karą, jaką zagniewany Bóg zsyła na występną ludzkość. Wczesne literackie opisy zarazy znajdziemy zatem w Biblii. Upór faraona sprowadził na Egipt anioła śmierci, który zabijał wszystkich pierworodnych wśród ludzi i bydła: „od pierworodnego faraonowego, który siedział na stolicy jego, aż do pierworodnego pojmanej, która była w ciemnicy, i wszelkie pierworodne bydląt” (Wj 12:29). Oto przykładny egalitaryzm śmierci! Niesłuchającym Pana biblijny prorok Jeremiasz przepowiadał śmierć „od miecza, głodu i zarazy” (21:8). Z kolei Pierwsza Księga Samuela opowiada o dopuście, jaki Bóg Izraela zesłał na naigrywających się z Jego kultu Filistynów. Kiedy mieszkańcy Aszodu umieścili Arkę Przymierza w świątyni swego bożka, Pan ukarał ich hemoroidami; następnie ta sama klęska dotknęła Gat, gdzie przeniesiono Arkę. W przekładzie ks. Jakuba Wujka odnośny fragment brzmi dosadnie: „I [Getejczycy] obwozili wkoło skrzynię Boga Izraelskiego. A gdy ją oni obwozili, zstawała się ręka Pańska w każdym miasteczku porażki bardzo wielkiej i zarażała męże każdego miasta, od małego aż do więtszego, i gniły wychodzące zadnie jelita ich” (1Sm 5:9).

Słynną epidemię „czarnej śmierci”, która pod koniec wieków średnich zmiotła miliony ludzi, uznano za zapowiedź Dnia Sądu i końca świata, zgodnie ze słowami Jezusa zapisanymi w Ewangelii Mateuszowej: „będą mory i głody, i drżenia ziemie… A oto wszystko są początki boleści” (24:7-8). Głęboko zakorzenione w naturze ludzkiej pragnienie sprawiedliwości kazało bowiem upatrywać źródła zła w jakimś przewinieniu, a zatem wybuch epidemii odczytano jako wyraz gniewu Stwórcy przeciw wiarołomnemu stworzeniu. Wątek ten pojawił się, na przykład, w sztuce Williama Szekspira, Żywot Timona z Aten, gdzie tytułowy bohater mówi o pladze, którą zsyłają planety, gdy rozsierdzony Jowisz „nad jakimś miastem występnym zawiesi / zarazę w chorym, zatrutym powietrzu” (4.3.109-111).

Karząca ręka bogów/Boga rodzi lęk. A lęk ponagla, by szukać winnych. Kiedyś o sprowadzanie zarazy oskarżano obcych: Żydów, Cyganów (używając dawniejszej nomenklatury). Dochodziło zatem do tumultów i pogromów. Dziś mnożą się zaś teorie spiskowe. Z upływem czasu groza słabnie, budzące wcześniej przerażenie liczby przestają robić wrażenie, śmierć powszednieje, rozpacz płowieje. Jak na wojnie pozycyjnej, narasta znużenie i rodzi się pytanie, czy długo jeszcze przyjdzie nam znosić trudy kolejnych „lockdownów”. Szukamy pociechy przywołując samoistny koniec śmiercionośnej pandemii „hiszpanki”, która zebrała śmiertelne żniwo na początku XX-wieku.

Kiedy pytamy, czy wirus w koronie nie wymknął się z laboratorium i czy przypadkiem nie sprowadziliśmy sami na siebie tego nieszczęścia, warto przypomnieć, że i dżuma zawojowała Europę w XIV wieku za sprawą wykorzystania prymitywnej wersji „broni biologicznej”, kiedy to Tatarzy, oblegający jedno z miast na Krymie, za pomocą katapult wrzucili do niego zwłoki swoich żołnierzy, którzy umarli z powodu zarazy. W polskiej literaturze zapisała się natomiast osadzona w czasach Rekonkwisty ballada Mickiewicza o obronie Alpuhary; jej bohater, król muzułmanów chełpi się, że pocałunkiem wszczepił wrogom jad śmiertelnej zarazy: „Pójdźcie i patrzcie na me katusze / wy tak musicie umierać”.

Historia zarazy łączy się nierozerwalnie z historią miast. Załogi genueńskich statków płynących z Krymu przywlekły dżumę do Wenecji, potem epidemia zaatakowała Pizę, Marsylię, a stamtąd rozpowszechniła się na Francję, Hiszpanię i Portugalię, Anglię i Niemcy. Choroba objawiała się wysoką gorączką; na ciele zarażonych pojawiały się wrzody i ciemne plamy w pachwinach i pod pachami przechodzące w czarne obrzmienia wielkości kurzego jaja. Stąd inna nazwa dżumy: dymienica. Przed tą straszną chorobą uciekali bohaterowie Dekameronu. „Czarna śmierć”  miała zabrać Petrarce jego ukochaną Laurę.   

Największe spustoszenie zaraza siała wprawdzie wśród biedaków zamieszkujących przeludnione dzielnice, w których roiło się też od szczurów, lecz i możni nie byli wolni od strachu. Władze miejskie uciekały się do najróżniejszych sposobów, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby. W elżbietańskiej Anglii w czasie epidemii wyznaczano domy do kwarantanny (czas odosobnienia, czterdzieści dni, z włoska nazwany quarantena, określono zapewne zgodnie ze znanym toposem biblijnym, gdzie liczba czterdzieści oznacza czas oczyszczenia; jest więc kwarantanna krewniaczką Postu), a za jej nieprzestrzeganie nakładano najsurowsze kary: chłostę lub powieszenie. Drzwi i okna kamienic, gdzie przebywali chorzy, zabijano deskami, a na drzwiach wejściowych malowano krzyże. Zachowały się także grafiki przedstawiające lekarzy w swoistych „kombinezonach ochronnych” z dawnych czasów; nieodłączną częścią stroju medyka była maska upodabniająca człowieka do ptaka z monstrualnym dziobem, który zwykle wypychano wonnościami, aby zniwelować odór wydobywający się z ciał zadżumionych. Owe zwyczaje opisał szczegółowo w jednym ze swoich ostatnich wykładów, poświęconym zarazie w czasach Szekspira, wybitny polski uczony, Profesor Jerzy Limon. Wykład nagrano już  czasie lockdownu i, jak się niestety okazało, kilka miesięcy przed śmiercią Profesora, który sam padł ofiarą COVID-19. Strata uświadamia nam, że opowiadając historię zarazy jesteśmy jednocześnie częścią tej narracji, choć każdemu los wyznaczył w niej inną rolę. Nie sposób tylko przewidzieć, jaką.         

Topos zarazy znajdziemy także w malarstwie średniowiecza i renesansu. Na pochodzącym z początku XVI wieku ołtarz w kaplicy szpitala antonitów w Isenheim pędzla Matthiasa Grünewalda rozpoznajemy świętych, którzy mieli chronić przed chorobą: św. Antoniego i św. Sebastiana; tego drugiego przedstawiono ze strzałami będącymi jednocześnie znakiem jego męczeńskiej śmierci i symbolem zarazy (w jak niepojęty sposób piękno łączy się w obrazie z ohydą moru!). Natomiast w centralnym wizerunku Ukrzyżowanego, którego malarz ukazał pokrytego krwawiącymi po ubiczowaniu ranami, niczym w lustrze przeglądać się mogli chorzy na dżumę, trąd, lub wywoływaną przez sporysz rojnicę. Przywołajmy także znany obraz Petera Bruegla Triumf śmierci, na którym zaraza przedstawiona została w formie alegorycznej, jako walka toczona przez żyjących z zastępami kościotrupów.  

W naszym doświadczeniu paraliżującego lęku, samotności i poczucia zagubienia nie jesteśmy wcale wyjątkowi. Czymże innym, jak kroniką strachu pokrytego maską karnawałowej zabawy był zbiór opowieści Boccaccia? W szekspirowskiej Anglii, tak samo jak dziś, na czas zarazy zamykano teatry, a pozbawieni dochodów aktorzy ruszali za chlebem do zamorskich krajów. Tak samo jak i dziś, epidemia była także sprawą polityczną: zdarzało się, że stan zagrożenia epidemicznego ogłaszano w okresach niepokoju, kiedy to władzom zależało, by zatrzymać ludzi w domach i nie dopuścić do zgromadzeń mogących stać się zarzewiem zamieszek.  

Zaraza i powiązane z nią najwymyślniejsze teorie i zabobony musiały być ongiś na ustach wszystkich, tak jak dziś wszędzie słyszymy o mutacjach wirusa, typach szczepionek, skutecznych i nieskutecznych lekarstwach, choćby „cuda czyniącej amantadynie” i certyfikatach dla zaszczepionych. W pustym kościele, kilka osób czeka w kolejce do spowiedzi, jedna staruszka szepce drugiej półgłosem, że „ta szczepionka Pfizera to proszę pani, podobno rzeczywiście jest skuteczna”…  

A jednak zarazę otula złowroga cisza. Choć bohaterowie sztuk Szekspira często życzyli wrogom by dopadła ich zaraza, to nie ma jednak ani jednego dzieła dramatycznego z tamtego okresu, które w całości poświęcone by było zarazie. Doświadczenie to pozostaje w dramacie elżbietańskim rzeczywistością nieprzedstawioną, w jakimś sensie przemilczaną, jeśli wspomnianą, to tylko w tle innych wydarzeń. Czy należy zatem wnioskować, że lęk przed „czarną śmiercią” uczynił z niej temat tabu, choć przecież „zaraza” była także bodaj najbardziej powszechnym przekleństwem? Najgorszym wrogom życzono, by do nich przylgnęła.

Pandemia odebrała nam swobodę podróżowania, możliwość spotykania się, uwięziła nas w domach. Nic dziwnego, że słysząc o kolejnych obostrzeniach i zakazach wielu zapewne miałoby ochotę podpisać się pod skargą Słowackiego na przymus kwarantanny  na pustyni między Egiptem a Palestyną: „Wymysłem to jest dziwnym Mohameda Ali, że między dwoma swoimi państwami naznaczył myślą na błędnym piasku granicę i pod karą miecza zmusił wolne Beduiny rozbijać w tym miejscu namioty i żyć przez dni kilkanaście pod dozorem straży i doktora; inaczej zaś z Egiptu do Syrii dostać się nie mogą”.

Najdotkliwszą jednak konsekwencją pandemii była i jest samotność umierających oraz niemożność godnego pożegnania zmarłych. Późnośredniowieczne traktaty o sztuce dobrego umierania miały zapewne swoje źródła właśnie w doświadczeniu zarazy, lecz relacje o pochówkach ofiar czarnej śmierci niosą zgoła inne, znacznie bardziej bolesne przesłanie: najczęściej ciała zmarłych na dżumę wrzucano naprędce do płytkich dołów wykopanych byle gdzie, w niepoświęconej ziemi. Dziś wprawdzie nie wracamy do zwyczaju wyznaczania „cmentarzy cholerycznych” – jak zabytkowy cmentarz na warszawskiej Woli, gdzie spoczywają ofiary epidemii cholery z lat 1872/3 –  lecz zdjęcia zwłok szczelnie owiniętych w foliowe worki na długo wpiszą się w naszą pamięć.

Innym pamiętnym znakiem pandemii pozostanie zapewne cisza Triduum Paschalnego z 2020 roku i widok samotnego papieża w Kaplicy Sykstyńskiej. Nawiązując do teologii Hansa-Ursa von Balthasara, Sebastian Duda dał przejmujące świadectwo tamtych dni: „Pierwszy raz za naszego życia stało się dla nas jasne, że w końcówce męki, kiedy Bóg jest martwy, milknie także Kościół”. Pojawiające się w tekście Dudy odniesienia do XX-wiecznego teatru absurdu, a w szczególności do sztuki Samuela Becketta Końcówka, przypominają nadto, że pandemia nie tylko sieje śmierć, lecz także, a może przede wszystkim, poraża martwotą; wymusza bezruch, od którego drętwieje ciało i niedzianie się, które usypia umysł. Zastygły świat przypomina wówczas pacjenta uśpionego eterem, jak pisał w jednym ze swoich wierszy T. S. Eliot. Stagnacja oznacza kryzys ekonomiczny, dlatego widmo biedy i głodu nieodłącznie towarzyszy klęskom „powietrza, ognia i wojny”.  

     

***

Planując wydanie kolejnego tomu w serii Ars medica ac humanitas, zapraszamy Państwa do wielowątkowej refleksji nad naszkicowanymi tu „maskami [sic!] moru” (skojarzenie z tytułem opowiadania E. A. Poego, Maska szkarłatnej śmierci, nasuwa na myśl nieodłączny atrybut naszych czasów). Nasza wieloautorska monografia będzie miała charakter interdyscyplinarny i międzydziedzinowy: wiedza o literaturze, filozofia i teologia jeszcze raz spotkają się z medycyną. Zauważmy, że utarta fraza „czas zarazy” wskazuje na doświadczenie historyczne, które przekracza możliwości poznawcze podmiotu: używając pojęcia wprowadzonego przez Jeana-Luca Mariona powiemy, że jest to fenomen nasycony, czyli zjawisko, które ujawnia pewną nadwyżkę intuicji w tym, co dane. Nie tyle pozwala się uchwycić i pojąć, co czyni podmiot poddanym. Fenomen nasycony oznacza moment konfrontacji z niepojętym, ze światłem, które, z powodu nadmiaru, nie tyle pozwala widzieć, ile oślepia. Jego nieodłączną cechą jest efekt zaskoczenia (jak w słowie surprise, niespodzianka, pochodzącym ze starofrancuskiego superprendere). Istotnie, z górą dwa lata temu wirus wtargnął w nasz uporządkowany świat jak złodziej.       

Chcemy zastanowić się wspólnie nad literackimi i filmowymi zapisami czasów zarazy w epokach dawnych i dziś; nad jej obrazowaniem w sztukach wizualnych, nad wpływem pandemii na współczesną kulturę globalną; nad podobieństwami i różnicami w opisie epidemii dżumy, cholery, HIV, eboli i przekleństwa naszych czasów: COVID-19. Tom będzie zatem swoistym rodzajem anamnezy. Przyjrzyjmy się sposobom konstruowania pamięci o czasach zarazy i radzenia sobie z traumą. Warto jednocześnie odnotować fakt, że w kulturze zachodniej nie znajdziemy tak poruszających świadectw epidemii gorączki krwotocznej pustoszącej ubogie kraje Afryki, jak, na przykład, Oskarowa Filadelfia o problemie wykluczenia chorych na AIDS. Last but not least, zachęcamy do nadsyłania tekstów eksplorujących zarazę jako wielką moralną metaforę, tak jak to uczynił Albert  Camus w Dżumie przywołanej w motcie niniejszego tekstu.

 

Maciej Ganczar

Ireneusz Gielata

Małgorzata Grzegorzewska